Od września mieszkańcy Łęcznej będą ponosić większe wydatki na wodę i ścieki. Łącznie to 25 procentowy wzrost w porównaniu do…
Czytaj całośćKochanie zabierz z miasta mnie, czyli podróżujemy ROWEREM!
To, co najlepsze nie może pozostawać w ukryciu. Czas podzielić się setkami kilometrów, które przejechaliśmy podczas naszej pierwszej wyprawy rowerowej. Taki wyjazd zawsze budzi wiele emocji, tym bardziej, kiedy nie ma się bladego pojęcia na temat tego, co się robi. Ale było super! Zakochaliśmy się w Podlasiu. W drzemiących miasteczkach i wioskach. W rozległych łąkach i pastwiskach. W lasach. Jeziorach, rzekach. W ptactwie i krowach. Jakbyśmy cofnęli się do czasów dzieciństwa... Trochę też poznaliśmy Mazury i Suwalszczyznę. Już teraz mogę powiedzieć, wrócimy tam! Z namiotem, fajerką i kubkami na poranną kawę. Z inną uważnością. I spakujemy aparat, zamiast sukienek...
Szczególnie na podjazdach szukaliśmy winnego, komu pierwszemu strzeliła do głowy ta wyprawa! Plan "A" zakładał pociągiem do Giżycka, stamtąd powrót rowerami aż do samego Lublina. Wypalił plan "B". Jedziemy do Białegostoku, zostawiamy samochód i bez zastanawiania wyruszamy. Nie wiedzieliśmy, że Białystok jest tak garbaty, a do tego my i nasze rowery pierwszy raz tak objuczone, że po 15 kilometrach oboje mieliśmy zwyczajnie dość!
Ze względu na atrakcje i raczej pewną bazę noclegową - jeszcze na etapie planowania - zdecydowaliśmy, że w miarę możliwości będziemy poruszać się Szlakiem Green Velo. Warto wspomnieć, że poszliśmy na żywioł. Nie mieliśmy planu podróży, porobionych żadnych rezerwacji, nie wzieliśmy nawet namiotu! A namiot mieć powinniśmy! Dość szybko przyszło i towarzyszyło nam wrażenie, że rowerzyści na jedną noc, w gorącym sezonie są przyjmowani jakby mniej chętnie, łatwo to zrozumieć. Albo faktycznie mieli wszystko zajęte.
Dzień 1. Niedziela. Białystok - Tykocin - Chojnowo (Trzcianne)
Pierwszy na naszej trasie był Tykocin. Swego czasu uznawany za drugi po krakowskim Kazimierzu najbardziej żydowski ośrodek w kraju. Niewielkie klimatyczne miasteczko z oryginalną zabudową, pełne uroku i smacznego jedzenia. Mijaliśmy co najmniej kilka pysznie pachnących restauracji, do których chętnie byśmy zajrzeli. Skorzystaliśmy jednak z okazji posmaskowania oryginalnej kuchni żydowskiej w Restauracji Tejsza. Cymes! Z zabytków, których mimo najszczerszych chęci nie mieliśmy czasu zwiedzić: Zamek, Kirkut, Synagoga, podobno jedna z piękniejszych.
Mając przejechanych ponad 70 kilometrów zatrzymaliśmy się w Domu pod dobrą ręką. Nie mieliśmy ze sobą picia, o piwie nie wspomnę, wszak niedziela bezhandlowa na Podlasiu handlowa bywa tylko do 15, a i o sklepy tutaj trudno. Całe szczęście gospodarze otwarci - czym chata bogata i do tego pełna opowieści... Osobliwy stuletni domek, w którym nocowaliśmy zdobył wyróżnienie w konkursie na najlepiej zachowany zabytek budownctwa drewnianego w województwie podlaskim. Czas się zatrzymał.
Dzień 2. Poniedziałek. Chojnowo - Osowiec - Augustów
Leniwe poranne przeciąganie i znowu na rowerach... Stojąc! O matko! Prosto na carską Twierdzę Osowiec przy trasie Białystok - Ełk, znajdującą się na terenie jednostki wojskowej. Bez przewodnika wejść się tu nie da. Co ciekawe twierdza ta nigdy nie została zdobyta. Tym bardziej poczuliśmy dreszcz. Udało nam się zwiedzić muzeum twierdzy, udostępnioną część naziemną oraz rozległe korytarze podziemne Fortu I.
Następnie Doliną Biebrzy udaliśmy się w kierunku Augustowa. Po przejechaniu 78 kilometrów marzyliśmy o prysznicu i wygodnym spaniu. Wykonaliśmy parę telefonów. I jakoś tak, nie wiedzieć jak, na nocleg (ze swojskim śniadankiem) zatrzymaliśmy się u 80 letniej Pani, która co prawda nie wynajmuje pokoi, ale czasami przyjmuje pod swój dach strudzonych rowerzystów. W przyjemnie tętniącym życiem Augustowie wyskoczyliśmy też na szybką randkę.
Dzień 3. Wtorek. Augustów - J. Wigry - Suwałki - J. Hańcza
Trasa w znacznej części prowadziła wzdłuż Jeziora Wigry. Gapiliśmy się na malowniczość drzew odbijających sie w krystalicznie czystej wodzie. Patrzyliśmy pod koła na wystające dość wredne korzenie i inne urozmaicenia terenu. Tym sposobem, nie wiadomo kiedy dojechaliśmy do Suwałk. A w Suwałkach wygwizdów, pagóry i nieuprzejmi kierowcy. Wiemy, wiemy, to byli przyjezdni. :) Kierowała nami silna pokusa, żeby zajechać do Magdy i Maćka. Jednak po tysiącu telefonach za noclegiem, to Hańcza stała się celem i drogą przez mękę naszego wtorkowego pedałowania. Przejechaliśmy tego dnia 87 kilometrów, ale miałam wrażenie, że cały czas było pod górę... Podjazdy nas wykończyły. Dotarliśmy grubo po 20. Kiedy myślicie - najgłębsze jezioro w Polsce, to jaki kierunek przychodzi wam jako pierwszy? Dokładnie tak, na północy - nie południu, o my głąby! Zachwycające tereny i ogromne skupisko głazów z epoki lodowcowej (o średnicy do 8 metrów). I nie mówcie, że oczywiste i znane, bo ja nie wiedziałam, biorąc poprawkę, że mogłam ze szkoły zapomnieć...
Pozostałą część artykułu przeczytasz tutaj:
http://www.evaslowlife.pl/index.php/slowblog/filozofia-moich-podrozy/154-kochanie-zabierz-z-miasta-mnie-czyli-podrozujemy-rowerem
Artykuł zaczerpnięty z bloga:
Ewa Pastuszak
- Ewa Pastuszak